środa, 27 grudnia 2017

PRZEPRASZAM

Przepraszam za milczenie.
Nie wiem, kiedy pojawi się coś nowego, ale pojawi się na pewno. Będzie to dość refleksyjny post, jak mniemam.
Albo realizacja projektu? Zobaczymy.
W każdym razie nie zapomniałam o blogu.

poniedziałek, 16 października 2017

Jesień

Troszkę mnie tu nie było, za co bardzo chciałam przeprosić. Nie wiem też, kiedy kolejny raz się zjawię. Ale chciałam napisać chociaż kilka słów, żebyście nie myśleli, że o blogu zapomniałam. Nic z tych rzeczy! Po prostu natłok nauki nie pozwala mi na regularne pisanie.

Dziś jednak chciałam się z Wami podzielić czymś zwyczajnym, a wyjątkowym. Codziennym, a niesamowitym.

Nadeszła moja ukochana, złota jesień. Jestem przeszczęśliwa.

Dzisiaj drogę do szkoły i ze szkoły pokonałam pieszo, częściowo przez to, że zapomniałam przejazdówki, ale także z powodu przepięknej pogody (w Warszawie jest dzisiaj około 20 stopi! *o*). Spacer dobrze mi zrobił, zwłaszcza ten popołudniowy. Często przed powrotem do bursy odwiedzam na chwilę ogród Krasińskich, żeby pobyć chwilę wśród drzew i pospacerować. Zachwyciły mnie kolory liści podbite blaskiem słońca i delikatny wiatr, ciepłe a zarazem chłodne powietrze. Ciepłe barwy kontrastowały z błękitnym niebem (patrząc w górę) i szarym chodnikiem (patrząc w dół). Każdy listek różnił się od siebie odcieniem. A ja tylko chłonęłam to wszystko wzrokiem, pogrążona w myślach.

Uwielbiam tak sobie na chwilę przystanąć i obserwować piękno wokół mnie. A jesień jest porą do tego idealną - wokół tyle kolorów!

To nic, że za chwilę będzie plucha i zgnilizna. Teraz jest pięknie i to się liczy!


Widać spadające liście! <3






Jakże ubolewam nad tym, że nie mam aparatu :c W rzeczywistości kolory były o wiele bardziej nasycone.

Niestety, muszę się już pożegnać, chemia wzywa...
Do następnej notki! Mam nadzieję, że pojawi się ona niedługo.

___________________

Lubicie jesień?

czwartek, 21 września 2017

Trochę o pasji

Hej! Wzięło mnie na rozkminy, dlatego dziś znowu sobie troszkę pogadam. Zapraszam do czytania!


Do dzisiejszej notki niejako zainspirowało mnie wypracowanie, które musiałam napisać na polski (swoją drogą, przez pół dnia szło jak woda pod górkę, a później napisałam całość w jakąś godzinę - nie ogarniam mojego mózgu). Mieliśmy do rozważenia, czy praca jest pasją, czy tylko obowiązkiem. W swojej rozprawce połączyłam oba te założenia - taka powinna być dla mnie praca. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nie należy pracy łączyć z pasją. Niby dlaczego nie można? Czy każdy człowiek musi pracować całymi dniami w garniaku, przy komputerze, w jakimś wielopiętrowym biurowcu i chodzić ciągle zestresowany, raz po raz powtarzając, jak bardzo nienawidzi swojej pracy? Chyba nie na tym ma polegać życie, skąd więc takie myślenie u ludzi? Ja nie zamierzam marnować czasu na coś, czego robić nie chcę. Zamierzam swoją pasję połączyć z zarabianiem pieniędzy.

Wiadomo, niestety czasem bywa tak, że z jakiegoś powodu nie jesteśmy w stanie zająć się zawodowo tym, czym chcemy. Jedni złapali jakąś posadę i, nie mogąc zatrudnić się w wymarzonym zawodzie, pozostają tam, gdzie pracują. Niektórzy (co uważam ca całkowitą głupotę) nie idą w obranym przez siebie kierunku przez rodziców. Sama miałam z tym problem, nie mogąc przekonać Taty do tego, że chcę iść na studia muzyczne. Tata sam jest muzykiem i myślałam, że będzie mnie wspierał, a okazało się inaczej. Martwił się o mnie, że będę zarabiać śmieszne pieniądze (niestety, kultura w tym kraju leży i kwiczy...) i zmarnuję tylko czas. Ale nie wysłuchał mojego planu do końca -  na "wszelki w" jeszcze mam plan b (także związany z zamiłowaniem - biolchemem i laboratoriami), a myślę, że i w świecie muzyki można sobie dać radę.

Czasem więc taki Kowalski, miłośnik malarstwa, zostaje zmuszony przez rodziców do zostania prawnikiem. Zamiast liceum plastycznego wybiera (a raczej rodzice wybierają za niego) humana w LO. Trafia na kierunek, którego totalnie nie czuje, a poziom w szkole jest wysoki, przez co łapie on słabe oceny i uważany jest za głupka, który przynosi wstyd rodzinie. Czy to jest mądre? Nie. Czy po ukończeniu studiów i znalezieniu pracy, Kowalski będzie szczęśliwy? Nie sądzę.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałabym rezygnować ze swoich pasji na rzecz pracy. Dobrze wiem, że nie wszystko od razu idzie po naszej myśli, ale osobiście zrobię WSZYSTKO, żeby móc zajmować się tym, czym chcę.

Pasja nadaje sens życiu. Urozmaica je, wzbogaca. Bardzo smutno mi się robi, gdy słyszę, że ktoś "nie ma czasu się czymś interesować". Nie rozumiem, jak można nie mieć żadnej pasji, żadnych zainteresowań.O czym można rozmawiać z kimś takim? Z kimś, kto niczym się nie zachwyci, kogo nic tak naprawdę nie interesuje. Jakże płytkie i smutne musi być życie takiej osoby.  A może po prostu nie wszyscy swoją pasję odkryli? Moim zdaniem, każdy jest w czymś dobry i jest tyle rzeczy do zrobienia na świecie, że starczy dla wszystkich.

A czym tak właściwie się interesuje?
Cóż, moje serce jest rozdarte pomiędzy ukochaną muzyką a ukochanym laboratorium. Najlepszą opcją byłoby połączenie jednego z drugim, ale zobaczymy jak to wyjdzie. To są takie dwie główne sprawy, ale kilka pobocznych też się znajdzie. Uwielbiam języki obce, ich nauka sprawia mi frajdę. Cieszę się, kiedy mogę na luzie porozmawiać z kimś po angielsku i rozumiemy się nawzajem bez problemu. "Pozaszkolnie" uczę się norweskiego. Dla niektórych to bez sensu, ale ja wiem, że mi się przyda. Jest jeszcze jedna rzecz, o której niebawem usłyszycie (a raczej zobaczycie), dlatego zachęcam do obserwowania bloga c:

________________________________
A Wy jakie macie pasje?
Jakie macie zdanie na temat łączenia pasji z pracą? 


sobota, 16 września 2017

Życie w bursie

Cześć!
Do tej pory moje notki skupiały się na sprawach nauki, więc dzisiaj dziś z kolei trochę do Was pogadam o tym, jak mi się mieszka w bursie.

Szczerze mówiąc, od zawsze byłam ciekawa jak to jest nie mieszkać z rodzicami. Chodziłam wtedy do gimnazjum snułam marzenia o zmianie szkoły (ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to naprawdę nastąpi). Nie miałam w tym większego celu, po prostu byłam spragniona wrażeń. Chciałam mieszkać w innym mieście i przekonać się, czy dałabym sobie radę sama. Byłam w gimnazjum, okej? To jest ten wiek, kiedy nie myśli się zbyt logicznie xD. W każdym razie, miałam w klasie kilkoro znajomych mieszkających w przyszkolnym internacie i często bywałam tam jako podszywający się pod wychowanka gość. Przyglądałam się temu z boku i zastanawiałam się, jak faktycznie wygląda tamtejsza codzienność. Po kilku latach sama trafiłam do internatu i już wiem, że mieszkanie tu ma plusy i minusy (jak zresztą wszystko na tym świecie).

Zacznijmy może od zalet.

Niski koszt 
Choćbym nie wiem jak długo szukała, nigdzie w Warszawie (ani w żadnym innym mieście) nie znajdę nikogo, kto tak tanio zaoferowałby mi zakwaterowanie i dorzucił do tego wyżywienie. Bursa jest najlepszym rozwiązaniem dla osób, które się uczą, nie licząc oczywiście mieszkania u kogoś z rodziny.

(Najczęściej) blisko do szkoły
Internaty zazwyczaj usytuowane są przy danej szkole. W moim przypadku jest to szkoła muzyczna, którą mam "pod nosem". A do liceum też niedaleko, więc nie muszę tracić czasu na dojazd z drugiego końca miasta.

Nauka samodzielności
Mimo tego, że zawsze uważałam się za osobę samodzielną, najwięcej nauczyłam się mieszkając w bursie. Do tej pory obsługa pralki była dla mnie czarną magią, a zakupy zawsze robili rodzice. Tutaj sama muszę się zatroszczyć o zapasy kawy, szkolne dokumenty, czyste ubrania czy doładowanie biletu.

Towarzystwo
O ile trafi się do pokoju z sympatycznymi osobami, mieszkanie w kilka osób jest naprawdę fajną sprawą. W tamtym roku miałam problem z współlokatorką, ale teraz trafiłam na odpowiednie osoby, z którymi się dogaduję. Razem dbamy o porządek w pokoju, pomagamy sobie w nauce. Poza tym, dobrze jest mieć z kim pogadać kiedy mam zły dzień.


Teraz kilka słów o wadach

Brak prywatności
Jak dopiero co powiedziałam - dobrze jest mieć z kim pogadać. Każdy z nas czasami jednak potrzebuje pobyć w samotności i w ciszy. Tutaj za bardzo się tak nie da, przecież nie wygonisz koleżanek czy kolegów z pokoju. Tak samo musisz liczyć się z tym, ze w każdej chwili może wejść wychowawca, na przykład akurat wtedy, kiedy się przebierasz albo jesteś w trakcie ćwiczenia (irytuje tak samo, czy jeśli chodzi o grę na instrumencie, czy fizyczne ćwiczenia).

Ograniczenia
Nie wiem jak wygląda sytuacja w innych bursach, ale myślę że podobnie jak w mojej. Każde wyjście należy zgłaszać- gdzie idziesz, na jak długo, itd. Wrócić musisz najpóźniej o 22. Chyba że masz 18 lat - wtedy, po wypełnieniu odpowiedniego papierka, możesz wydłużyć ten czas do północy. Jednak czasem i to jest za mało, kiedy na przykład chcesz wybrać się na koncert, który kończy się.. No właśnie. Nigdy nie wiesz o której. Tak samo zapomnij o wracaniu o 4 nad ranem z imprezy. Nie dość że Cię nie wpuszczą, to w każdej chwili mogą Cię sprawdzić alkomatem. Jeśli coś wyjdzie, niemal w 100% przypadków wylatujesz. Punkt bardzo potrzebny, nie powiem że nie. Wiem, że to wynika z troski o bezpieczeństwo wychowanków, ale jednak irytujące jest to, że ze wszystkiego musisz się tłumaczyć, a na imprezy szukać sobie noclegu po znajomych.

Jadłospis
Cóż, przy dużej ilości wychowanków trudno jest dogodzić wszystkim, nie każdy ma ten sam gust. Przygotowywane posiłki nie mogą być też zbyt drogie. Często stosowane są więc "zapychacze", jak parówki czy ziemniaki, a kolacje i śniadania są tak "skonstruowane", że potrzebujesz jeść do nich pieczywo. A nie każdemu coś takiego służy. Ja na przykład nie bardzo mogę jeść kanapek - zauważyłam, że puchnę po białym chlebie - ale przecież nikt dla mnie specjalnie nie będzie kupować ciemnego.

Uciążliwi sąsiedzi
Albo uciążliwi współlokatorzy. i jedni i drudzy potrafią dać w kość. Koleżanka z pokoju rozmawiająca przez telefon o 3 w nocy, gdy próbujesz spać, czy wyżywający się przez pół doby pianiści z pokoju obok? Sama nie wiem co gorsze :D. Do tych drugich jeszcze można się przyzwyczaić, lub robić im konkurencję własnym instrumentem, albo po prostu spróbować się dogadać. Jedna z moich poprzednich współlokatorek była jednak niereformowalna i nikomu nie życzę użerania się z kimś takim.

Jak widać, są wady i zalety (albo jak to powiedziałam przedwczoraj, siedząc półprzytomna nad rozprawką - zady i walety) mieszkania w internacie, jednak nigdzie nie jest idealnie, prawda? Niektóre rzeczy da się zwalczyć, do innych - takich jak regulamin - po prostu się dostosować. Myślę, że lata spędzone tutaj będę wspominać z uśmiechem, mimo wszystkiego, co mnie denerwuje.

Miłego weekendu!

niedziela, 10 września 2017

Jak nie zmarnować czasu

Cześć wszystkim!
Za nami, uczniami, pierwszy tydzień roku szkolnego. Niektórzy z Was może mają jeszcze odrobinkę luzu, ale mnie to w ogóle nie dotyczy. Niestety, klasa maturalna równa się z ogromem pracy już na samym początku września, a nie zapominajmy, że muszę dzielić swoją uwagę na dwie szkoły. Ale przecież wszyscy damy radę osiągnąć to, co chcemy! Wystarczy odrobina organizacji...
Jak zatem nie zmarnować czasu, który nam pozostał po odjęciu godzin spędzonych w szkole? Podzielę się kilkoma radami, które mogę Wam z czystym sumieniem przekazać - mnie się sprawdziło, u Was także powinno :). Zapraszam do czytania!

Zaopatrz się w kalendarz
Jeśli nie chcesz kupować żadnego, zawsze możesz wykorzystać terminarz w telefonie ;). Najważniejsze jest, żeby zapisywać w nim wszystkie ważne daty, jak terminy sprawdzianów.. Kalendarz "pamięta" to wszystko za Ciebie, więc nie będziesz się stresować, że zapomnisz o zaliczeniu. Pamiętaj tylko, żeby zaglądać tam co jakiś czas :D.  Ja bawię się też w odliczanie dni do czegoś przyjemnego, np do ferii, powrotu do domu czy do spotkania z chłopakiem. Podnosi mnie to na duchu, kiedy widzę że zostało tylko kilka dni i niebawem odpocznę.



Spisuj listę rzeczy do zrobienia
Nawet jeśli zapiszesz w kalendarzu datę klasówki, może Ci ona umknąć, jeśli zostało do niej więcej niż dwa dni. Warto więc codziennie przygotować sobie listę spraw, na które zamierzasz poświęcić czas. Możesz dopisać też, w jakich godzinach będziesz się zajmować konkretną rzeczą - dzięki temu bardziej się zorganizujesz i nie będziesz tracić czasu na zastanawianie się "co teraz mam robić?". W swoim planie dnia nie zapomnij uwzględnić relaksu - spacer, przerwa na kawę, rozciąganie się, ćwiczenia oddechowe... Jest dużo sposobów, żeby na chwilę odsapnąć od nauki. Nie możesz katować się od rana do nocy, bo tylko się zmęczysz, a Twój mózg będzie działał wolniej. Przerwy są również bardzo ważne.

Uważaj na lekcji, rób notatki
Pozwala to zaoszczędzić naprawdę sporo czasu. Jeśli przyswoisz cześć materiału na lekcji, nie będziesz musiał/musiała spędzać dodatkowego czasu w domu. To samo dotyczy notatek - najlepiej na bieżąco zakreślać lub zapisywać ważniejsze rzeczy. Po powrocie ze szkoły pozostaje tylko powtórzyć materiał z lekcji, doczytać to, czego nie rozumiesz i zrobić pracę domową.

Ucz się systematycznie
Moja ukochana pani od chemii zawsze powtarza, że trzy razy po godzinę to więcej niż trzy godziny na raz. I ma całkowitą rację. Dlatego nie ucz się do późnych godzin dzień przed sprawdzianem. Zamiast tego, powtarzaj materiał od razu po lekcji, na świeżo (powtarzam się?). W ten sposób zapamiętasz więcej, a wieczór przed sprawdzianem poświęcisz na POWTÓRKĘ, a nie czytanie całego działu pierwszy raz w życiu. Do systematycznej nauki przydaje się też kalendarz (znowu się powtarzam?), w którym zapiszesz sobie datę sprawdzianu i o niej nie zapomnisz.

Zadbaj o odpowiednie warunki do pracy/nauki
Ważne, żeby jak najmniej nas rozpraszało. Dlatego najlepiej na czas nauki odkleić się od facebooka - pójdzie o wiele szybciej. Polecam również zrobić porządek na biurku, żeby mieć odpowiednio dużą przestrzeń. Mi kiedyś wystarczyło mieć gdzie położyć zeszyt, ale z czasem zauważyłam, że znajdujące się obok mnie trzy kubki po kawie, kilka monet i nuty przeszkadzają mi. Nie miałam gdzie położyć podręcznika czy innych pomocy, przez co musiałam go gdzieś odłożyć i co chwilę podchodzić do niego. A przecież lepiej mieć wszystko w jednym miejscu, prawda?
Polecam także wywietrzyć porządnie pokój i puścić w tle muzykę - ale nie coś, co zawiera tekst, tylko na przykład muzykę instrumentalną, elektroniczną, ambient, space rock... Wiecie o co chodzi. Muzyka nie może rozpraszać, a raczej ma stanowić tło i pomagać w zapamiętywaniu [!] materiału. Każdy gatunek kojarzę z innym przedmiotem i jeśli słucham utworów, przy których wcześniej się uczyłam, przypominają mi się różne informacje. Na yt można znaleźć wiele składanek czy playlist, które trwają po kilka godzin. Poniżej wrzucę kilka moich ulubionych mixów i albumów:
Space rock
Nordycki ambient
Jazzowy ambient
Trip hop
Elektronika
Om - Advaitic songs
Samsara Blues Experiment - Long Distance Trip

Telefon nie jest złem...
...po prostu wykorzystaj go odpowiednio :). Jeśli na przykład wracasz autobusem do domu, zamiast scrollować instagrama, możesz czytać lekturę w pdf-ie. Możesz też zrobić zdjęcia tematów z podręcznika i uczyć się z telefonu albo zainstalować apkę z fiszkami, które będziesz wertować w kawiarni, czekając na swoje latte. Nawet dwie czy trzy minuty w kolejce do sklepu możesz w jakiś sposób wykorzystać i nim się obejrzysz, będziesz kilka słówek do przodu. Ja wykorzystuję jeszcze notatnik - kiedy na mieście nagle przyjdzie mi do głowy pomysł na wypracowanie, zapisuję go od razu, żeby nie wyleciał z głowy. Przez cały dzień zapisywałam losowe zdania do rozprawki, a wieczorem układałam je w logiczną całość. W taki sposób pisałam też opowiadanie na polski, które powstawało na przerwach w szkole.


Specjalne punkty "weekendowe"

Wysypiaj się, ale nie odsypiaj!
Dawniej wyczekiwałam upragnionej soboty, kiedy to mogłam sobie wreszcie pospać do południa... i to był największy błąd, jaki mogłam zrobić. Piątkowe wieczory spędzałam na oglądaniu filmów albo czytaniu do późna, a w sobotę o 12 budziłam się jeszcze bardziej zmęczona, niż zasypiałam, a potem cały dzień byłam taka "rozlazła" i nie mogłam się do niczego zabrać. Dopiero będąc w internacie, gdzie musiałam wstawać około 8.30 na śniadania, zmieniłam swoje nawyki. Zauważyłam, że mam więcej energii i jestem bardziej skupiona na nauce. Poza tym, dzień stał się jakby dłuższy, gdy nie przesypiałam poranka. Wstając o ósmej rano miałam aż cztery dodatkowe godziny!

Nie leń się!
Często odpoczynek kojarzy się ze spędzaniem całego dnia w łóżku, oglądaniem seriali i siedzeniem w piżamie. W taki sposób nie odpoczniesz! Dlatego otwórz oczka rano, wstań, pościel łóżko (żeby już do niego nie wrócić) i spędź wolny czas produktywnie. Dużo pomaga także ubranie się - nie wiem jak to działa, ale kiedy w sobotę czy niedzielę rano ubiorę się tak, jakbym szła do szkoły, zrobię więcej, niż jeśli siedziałabym w dresie. Od razu czuję się świeżo, jestem pełna energii i w bojowym nastroju.
Warto zająć się niedokończonymi szkolnymi sprawami - wydrukować sobie opracowanie lektury, przejrzeć notatki z lekcji i coś ewentualnie dopisać. W trakcie tygodnia prawdopodobnie nie zajmujesz się takimi drobnostkami, dlatego warto zatroszczyć się o to w weekend.

Znasz jakieś inne sposoby na naukę oraz produktywne spędzanie wolnego czasu? Podziel się nimi w komentarzu :)

środa, 30 sierpnia 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." odc 5 - idź po swoje

Ta notka będzie czymś w rodzaju skondensowanej całej serii. Zatem dlaczego tak się rozpisywałam? Cóż, lubię sobie pogadać jak się już rozkręcę :D A poza tym łatwiej wszystko opisać w kawałkach i ze szczegółami, żeby obyło się bez niepotrzebnych nieporozumień.

Dziś nieco bardziej osobiście. Nie będę nawijać o sobie, zwracam się do CIEBIE, Czytelniku. Chciałabym Ci przekazać, czego nauczyła mnie moja decyzja o wyjeździe. 

1. Nie bój się zmiany.
Coś Ci nie pasuje? Możesz to zmienić? W takim razie na co czekasz? Rezygnacja z wzięcia sprawy w swoje ręce to najgorsze, co możesz zrobić. Tak samo z odkładaniem decyzji na później - przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy to miałam problem z dostaniem się do jakiegokolwiek liceum. Obdzwoniłam niemal każdą szkołę w okolicy pod koniec września i wszędzie był komplet. Wielokrotnie słyszałam też, że gdybym zadzwoniła tydzień wcześniej, dostałabym się. Na obecne liceum nie narzekam, ale dostałabym się tam, gdzie chciałam, gdyby nie to "czajenie się". Najlepiej działać od razu. Uwierz w swoje możliwości i do dzieła!

2. Nie bierz do siebie słów ludzi (na których opinii Ci nie zależy).
Uważam, że krytyki należy wysłuchać i zastanowić się chociaż na chwilę, czy dana osoba przypadkiem nie ma racji (na przykład, kiedy słyszysz od nauczyciela, że za mało czasu poświęcasz na grę na instrumencie :D). Czasem jednak zdarza się, że dawni znajomi wygadują o Tobie niestworzone rzeczy tylko po to, żeby Ci dowalić. I nie mają w tym żadnego innego celu. Nie chodzi im o to, że naprawdę się o Ciebie martwią i widzą, że w Twoim zachowaniu jest coś nie tak. Najczęściej kieruje nimi zazdrość, że Ty działasz i żyjesz po swojemu, a oni dalej tkwią w martwym punkcie, w swojej strefie komfortu, z której boją się wyjść i do której chcą z powrotem przyciągnąć innych, którym udało się wyrwać. Wrzeszcząc przy tym, jaki to ten martwy punkt nie jest wspaniały, oczywiście. Nie posłuchasz ich? Jakimś cudem nie będzie Ci się chciało cofać w rozwoju? Zapomnij więc o ich sympatii. Będą na każdym kroku podcinali Ci skrzydła, a jeśli im się nie dasz, zaczną zgrywać "biednych, porzuconych przyjaciół" i rozpowiadać jaki to Ty nie jesteś zły/jaka to Ty nie jesteś zła, przy okazji wymyślając barwne historie na Twój temat. Żeby Ci za dobrze przypadkiem nie było. Każdy zna takich ludzi, prawda? ;) Nie ma co się przejmować zazdrośnikami. Nie zależy im na Tobie, więc czemu Tobie miałoby zależeć na nich?

3. Zastanów się czego chcesz i idź po to pewnym krokiem.
Możesz WSZYSTKO. Nie wolno Ci w to zwątpić ani na sekundę. Wszystko da się ze wszystkim pogodzić, musisz zrobić tylko dwie rzeczy.
Po pierwsze, zastanów się czego chcesz. Nie łap się za wszystko co tylko możliwe. Mówię to z własnego doświadczenia, kiedy to płakałam że "nie będzie paska" albo "mam trójkę z historii", podczas, gdy historia jako przedmiot szkolny mnie ani trochę nie interesowała. Dopiero w tym roku nauczyłam się odpuszczać niektóre sprawy (ale nie olewać!) i skupić się na tym, co ważne - w moim przypadku na biologii, chemii i szkole muzycznej. Inne przedmioty zeszły na dalszy plan, co nie znaczy że całkowicie przestałam się nimi przejmować. Nabrałam zdrowego podejścia - nie rozpaczałam po dwójce z matmy, skoro wiedziałam, że poświęciłam więcej czasu na chemię i z chemii mam czwórkę. Rozumiecie, trzeba to wyważyć. Nie da się wszystkiego zrobić na raz z tym samym efektem, trzeba się zastanowić co w danej chwili jest ważniejsze.
Druga sprawa - naucz się zarządzania czasem. Dla większości (w tym dla mnie) chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Sama nie uważam się za lenia i wręcz nie umiem tak po prostu "nic nie robić", ale nie oznacza to, że nie łapię się na przepieprzaniu czasu na głupoty. Wiadomo, że odpocząć trzeba (o tym w następnym punkcie), ale nie ma co siedzieć kolejną godzinę na fejsie i marzudzić że "nie mam na nic czasu". Masz czas, tylko nie potrafisz nim zarządzać. O samym niemarnowaniu dnia napiszę kiedyś w osobnym poście, ale ograniczenie pożeraczy czasu i nienarzekanie na wszystko to pierwszy stopień do zyskania cennych minut na naukę/pasję/życie.

4. Odpoczynek jest czasem konieczny
Swego czasu wpadłam w taki wir zapierdzielu, że nie potrafiłam odpoczywać. Całe weekendy (nawet w domu) przeżywałam w stresie, że "powinnam coś robić". Ten stan nie opuścił mnie nawet po klasyfikacji. Dlaczego tak się stało? W swoim planie pracy nie uwzględniłam bardzo ważnego punktu - regeneracji. Na wysokich obrotach się długo nie zajedzie. Co z tego, że siedziałam z nosem w książkach do pierwszej czy drugiej w nocy, skoro następnego dnia jechałam do szkoły na pamięć bo nie mogłam otworzyć oczu, a na przerwach musiałam trzymać się ścian żeby nie upaść? To nie jest zdrowe i absolutnie nie można się tak katować. Najgorsze jest to, że te błędy dostrzegłam dopiero niedawno. Dużo wspólnego ma ze sobą odpoczynek i marnowanie czasu. Niektórzy z nas właśnie tak traktują relaks - coś niepotrzebnego, coś, przez co nie zdążę się nauczyć na sprawdzian. Szczerze mówiąc, o wiele lepiej jest wyjść na półgodzinny spacer i wrócić do nauki niż siedzieć, patrzeć się w ścianę i płakać, bo nic nie wchodzi do głowy. Umysł też trzeba przewietrzyć ;) Nie wiem, jak często to słyszycie, ale jest to święta prawda. Lepiej odpocząć chwilę od nauki (ale nie przy fejsie!!!) niż siedzieć do nocy w książkach a w niedzielę odsypiać. Odsypianie to zło, które zabiera jeszcze więcej energii. A tego nie chcemy, prawda?

5. Nie zapomnij o rodzinie.
Wyczekujesz momentu, w którym opuścisz dom rodzinny? Nie posiadasz się z radości na myśl, że wyrwiesz się spod skrzydeł rodziców? Po osiemnastce zamierzasz od razu się wyprowadzić? Gwarantuję Ci, że wrócisz jeszcze szybciej. Nie poruszajmy teraz tematu wszelkich patologii w rodzinie, bo to nie jest miejsce na gdybanie "a jeśli ktoś ma tak czy siak". Mam na myśli moich rówieśników, którzy pragną samodzielności i odcięcia się od rodziców. Moim zdaniem, jest to ogromny błąd i, prędzej czy później, większość z nas się o tym przekona. Ja akurat zawsze miałam dobry kontakt z rodzicami, ale też marzyła mi się samodzielność. I teraz, gdy jestem w domu raz na dwa tygodnie, wolę porozmawiać z rodzicami niż wyjść na miasto. Doceniłam te powroty dopiero, gdy rodziców przy mnie zabrakło na co dzień. Gdy trzeba sobie samej zrobić zakupy, pójść coś załatwić w sekretariacie, posprzątać, pojechać gdzieś. Dopiero wtedy dostrzegłam, że Tata podwoził mnie, kiedy musiałam dojechać na koncert, Mama dbała o moje drugie śniadanie, a jeśli zapomniałam czegoś z domu wystarczył jeden telefon i ktoś się zawsze zjawił. A tutaj proszę, radź sobie sama. Po takim szoku powrót do domu stał się jedną z bardziej wyczekiwanych rzeczy w ciągu miesiąca.

To by było na tyle. Jeśli miałabym coś jeszcze dodać, to głowa do góry, pierś do przodu i idź po swoje! Możesz osiągnąć wszystko, o czym tylko marzysz. Wystarczy odrobina determinacji i organizacji oraz całe mnóstwo wiary w siebie. I tego życzę wszystkim na nadchodzący rok szkolny. Wszystkiego dobrego!


Ach, Warszawo... do zobaczenia w niedzielę!

niedziela, 20 sierpnia 2017

Nie taki Woodstock brudny, jak go malują

Witam po dłuższej przerwie, spowodowanej wyjazdem. Wakacje jak dotąd minęły mi bardzo dobrze - lipiec poświęciłam na zalatwianie różnych spraw oraz naukę, a sierpień na odpoczynek. Na początku miesiąca odwiedziłam Lubego i przy okazji pojechaliśmy na Woodstock- on już któryś raz z kolei (do Kostrzyna ma niedaleko, szczęściarz), a ja dopiero pierwszy. I było cudownie. Całkowicie inaczej, niż uważają niektórzy.


Zewsząd słyszy się: Brudstock śmierdzi i jest pełen narkomanów, ludzie tarzają się w błocie i mają wszy, nie jedź tam bo Cię zgwałcą, pobiją, okradną, zgubisz się w tłumie i w ogóle obudzisz gdzieś w lesie bez nerki. Rodzice nasłuchają się i naczytają różnych bzdur, i te bzdury usiłują wbić do głowy swoim "zbuntowanym, popieprzonym" dzieciom w nadziei, że te w końcu przestaną im truć o wyjazd na "najbardziej obskurny festiwal świata". A dzieci nie słuchają i nadal jeżdżą, tańczą w deszczu, wpadają w pogo pod sceną, machają wielkimi flagami i z jeszcze większymi uśmiechami na twarzy pozdrawiają blade z przerażenia matki i czerwonych ze złości ojców.

Czy naprawdę jest tak, jak usiłuje się wmówić ludziom?
Nie, nie i jeszcze raz nie. Woodstock to nie jest melina pod chmurką. To nie zjazd ćpunów pozostawionych samym sobie. Nieprawdą jest, że wszyscy chodzą brudni. Tutaj nie przyjeżdża się, żeby przeprowadzić zamach czy tłuc się z kimś bez powodu. No ale oczywiście lepiej bezmyślnie powtarzać to co inni plotą, zamiast zainteresować się tematem. Tak to jest, jeśli ktoś wypowiada się na temat, na który nie ma pojęcia. Jestem pewna że wiele osób powtarza te głupoty z zazdrości, bo sami nigdy nie mieli okazji tam być i wstydzą się przyznać, że też chcieliby poszaleć przy muzyce. A może i nawet wytaplać w błocie. Naprawdę ktoś wierzy w to, co o Woodstocku się mówi? W każdym razie nikt nie powinien wyrażać opinii o tym festiwalu, nie widząc na własne oczy jak tam jest naprawdę.


A co ja zobaczyłam na własne oczy? Coś po prostu przewspaniałego. Zobaczyłam masę uśmiechniętych ludzi, którzy mijając Cię, zbijają z Tobą piątkę. Wariatów zarażających uśmiechem, z transparentami i flagami, gitarami, harmonijkami, starszych i młodszych, w glanach i w trampkach. Tutaj nikt nie myśli o robieniu innym krzywdy, nie ma niepotrzebnych sporów czy napięć. Tu jest miejsce dla każdego, nue musisz nikogo udawać. Czuj się wolny, bądź sobą. Nie ma opcji, że nie będziesz 'pasować' i przekonalam się o tym na własnej skórze. Sama bałam się, że będę w jakiś sposób odstawać, że to wstyd nie znać wszystkich występujących zespołów czy tekstów piosenek. Otóż nie. Tutaj właśnie poznaje się nowych wykonawców, tutaj się szaleje i tańczy. Nawet do czegoś, czego nie znasz, albo nawet i nie lubisz (!). Sama skakałam na koncercie HEY, mimo że za nimi nie przepadam. Ta cudowna, niepowtarzalna atmosfera sprawia, że nie da się ustać w miejscu.


Po co zatem mówi się o tym festiwalu tyle złego? Dla niektórych widocznie niepojęte jest to, że możesz się bawić razem z ludźmi o innych poglądach niż twoje. Że jest na świecie takie miejsce, gdzie możesz być bezkarnie sobą. Możesz się wyszaleć, odstresować, pozwalasz sobie na to czego nie robisz na co dzień. Zrywasz maskę ułożonego nudziarza-sztywniaka i stajesz się uśmiechniętym człowiekiem. Chociaż na te parę dni.


Może by tak, zamiast po raz kolejny powtarzać to, co usiłują wbić do głowy fałszywe media, przyjechać do Kostrzyna i poczuć się wolnym?

czwartek, 20 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła.." Odc 4 - zmieniłaś się.

Każdy, kto przestaje widywać się codziennie z drugą osobą lub z całą grupą, w końcu słyszy od nich takie zdanie. Zmieniłeś się, zmieniłaś się. Słyszy się je wypowiedziane raczej z pretensją, niż w formie pochwały. Przecież zdarzają się zmiany na lepsze, ale o nich rzadko kto pamięta. Najczęściej znajomi narzekają, że coś jest nie tak, choć Ty dalej uważasz się za tę samą osobę. Czy rzeczywiście zaszła zmiana? Tak. I nie ma w tym absolutnie nic złego.

Kształtuje Cię każdy kolejny dzień Twojego życia, każdy najmniejszy szczegół dnia wpływa na to kim jesteś. Decyzje, które podejmujesz. Ludzie, z którymi przebywasz. Czynności które wykonujesz. Miejsca, które odwiedzasz. Nawet jedzenie, które jesz. Wyrabiasz w sobie nowe nawyki, odkrywasz talenty i pasje, rozwijasz je, uczysz się nowych rzeczy. I dla Ciebie jest to normalne, żyjesz z tym dobrze. Ale to cały czas Ty - zmiany są stopniowe i nie odczuwasz ich gwałtowności. Aż nagle wracasz do starego środowiska i bum, jesteś inną osobą. Ba, nawet Twoi dobrzy znajomi okazują się być inni.Działa to w obie strony-po prostu odzwyczailiście się od siebie i widzicie efekty swoich, dajmy na to, wielomiesięcznych zmian. Efekty, a nie drogę. Nie powinno to nikogo dziwić, a jednak jakoś tak przykro się robi kiedy ludzie traktują Cię inaczej, prawda?

Głowa do góry! Zmiana świadczy tylko i wyłącznie o tym, ze bierzesz sprawy w swoje ręce i działasz. I to nie jest nic złego. 
Niektórzy jednak nie potrafią tego zrozumieć.

Słyszałam zarzuty, że wypięłam się na dawnych znajomych, mam wszystkich gdzieś i spoglądam na nich z góry. Spaliłam za sobą mosty. Wielka Warszawianka nie pamięta już, jak to kiedyś było. Słyszałam nawet, ze wrócę z podkulonym ogonem bo nie dam sobie rady, że jeszcze zatęsknię za starą szkołą. Cóż, za szkołą nie zatęskniłam ani razu. Za ludźmi i owszem, ale niestety spora część kontaktów się posypała.
 Oczywiście nie mówię, że to tylko i wyłącznie wina innych - nawaliłam, ale lemme explain. Zapieprzasz od rana do nocy, siadasz do książek dopiero po 22, bo przecież trzeba było pograć chociaż marną godzinę na tej waltorni przed ciszą nocną. Nauka trwa codziennie do późnych godzin (północ standardowo, ale zazwyczaj dłużej), a rano w szkole nie możesz otworzyć oczu i trzymasz się ścian żeby móc jakoś chodzić. Wszystkie weekendy zawalone i wieczna choroba, bo przez stres odporność spadła niemal do zera. W domu próbowałam się podleczyć, spałam i gadałam z rodzicami, których mi tam zwyczajnie brakuje. I jak tu jeszcze mieć głowę do pisania do 20 osób? Chodzi mi o zaczynanie rozmowy, nie o odpisywanie. Odpisuję zawsze, ale naprawdę w takim stanie jak byłam, ciężko mi było sklecić sensowne zdanie.
Próbowałam jednak pisać, ale szybko się zniechęcałam gdy inni odpowiadali półsłówkami, tylko żebym się odczepiła. Wiadomo. że przyjaźń trzeba pielęgnować, ale to powinno być obustronne, nie może być tak, że jednej stronie zależy bardziej. Chyba że się w czymś mylę, albo mam inne przekonania niż reszta świata. A tymczasem ludzie zaczęli mnie inaczej traktować, a ja nie wiedziałam co na to poradzić. Z tylu osób została mi garstka. Starałam się tym nie przejmować, widocznie tak musiało być - nie zamierzam za nikim biegać skoro ktoś ewidentnie nie ma ochoty na rozmowę. Nawet przy jakichś grupowych spotkaniach czułam takie... napięcie, niezręczność. Nie wiedziałam jak mam się zachować i czułam, że inni się ze mnie podśmiewają. Nagle znajomi mi ludzie stali się dla mnie inni, a ja dla nich.
Jaka jest przyczyna ich zachowania? Nie mam pojęcia. Nie wiem czy jest sens się nad tym zastanawiać i dzielić moimi przemyśleniami na ten temat. Tak się stało i tyle. Kto miał zostać, ten został. Pojawili się także nowi ludzie. Wszystko jest na jak najlepszej drodze.

To był przedostatni post z tej "serii". Ostatni będzie takim podsumowaniem wszystkiego, co miałam do przekazania na ten temat. Notka pojawi się niedługo, a oprócz niej szykujcie się na inne ciekawe rzeczy c:
Miło się do Was gadało, do następnego!

piątek, 14 lipca 2017

Home town.

Dzisiaj nie będzie kolejnej notki o życiu sloika. Nie chcę Was znudzić tym samym tematem w kółko, a poza tym znalazło się coś innego do opisania. Klimat nieco inny, bardziej sentymentalny, zresztą zapraszam do czytania a wszystkiego się dowiecie c:

Właśnie wracam ze swojego rodzinnego Zamościa. Pojechałam tam na kilka dni, żeby odwiedzić rodzinę i nieco odpocząć, jak to mam w zwyczaju co rok czynić.  Co jakiś czas muszę tam przyjechać chociaż na chwilę, na kilka dni. Ta urocza mieścina ma w sobie coś kojącego. Wszystkie sprawy, które mnie dręczą, stają się mniej uciążliwe, mam też czas je przemyśleć na spokojnie i poukładać to czy tamto w głowie.








Uwielbiam zamojskie stare miasto, uważam że jak dotąd piękniejszego nie widzialam nigdzie. I nie mówię tego tylko dlatego, że spędziłam tu pierwsze jedenaście lat życia, o nie. Kilka znajomych mi osób, które odwiedziły Zamość wyłącznie w charakterze turysty, podziela moje zdanie. Wiadomo, człowiek nie widział jeszcze wszystkiego, ale jednak zamojska starówka ma "to coś". Wystarczy, że przejdę się przez Rynek, odwiedzę park i jakoś tak od razu się lżej na duszy robi, zwłaszcza że to miasto kojarzy mi się z beztroskim dzieciństwem. Ten sam spokój i radość dają mi spotkania z rodziną. Nieważne, że babunia przekarmia, a ciotki ciągle mówią że urosłam (chociaż od 3 lat wzrost nie drgnął mi o centymetr). Nie przeszkadza mi to, w ich zachowaniu jest coś rozczulajacego, wywołującego uśmiech.

"Ale przecież tam jest nudno, nic się mie dzieje, nic ciekawego nie ma, a z jednego końca miasta na drugi można przejść w godzinę". No i co z tego? Nie jest to metropolia, ale nie taka jest rola Zamościa. To po prostu spokojne miasteczko z renesansową starowką i tak powinno dostać. A spragnieni nie wiadomo jakich wielkomiejskich wrażeń nie mają czego tu szukać, chociaż jeśli poszukają to może uda im się coś znaleźć?  Kto wie. Mimo że znam Zamość dobrze, kilka rzeczy się zmieniło od mojego wyjazdu i czasem zdarzy mi się naprawdę zaskoczyć tym czy owym. Warto się rozejrzeć nawet tam.

środa, 12 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Odc 3 - poruszanie się po mieście i powroty

Zdziwicie się jeśli napiszę, że kocham metro najbardziej na świecie?

Hej! Zerkam sobie w statystyki i naprawdę widać, że tu zaglądacie. Dzięki, miło mi ♡

Zatem dzisiaj omówię nieco kolejny aspekt mieszkania w Warszawie - poruszanie się po mieście, a także wspomnę o tym, co robiłam i jak się czułam, kiedy wracałam do domu.
Zapraszam!

Wbrew pierwszemu wrażeniu, komunikacja działa bez zarzutów. Moje liceum, które wydawało się odległe o całe lata świetlne, okazało się mieścić dwa przystanki tramwajem stąd. Zanim to załapałam, zdarzyło mi się zaliczyć kilka wpadek - pierwszego dnia, podczas powrotu na stare miasto, nie zauważyłam że "tak szybko przyjechałam" i wywiozło mnie gdzieś na Pragę (zapomniałam o tym wspomnieć w poprzednim poście). Potem nauczyłam się być bardziej "żywa" i skończyły się niespodzianki tego typu. Ogólnie bardzo przydaje się być żywym, polecam.



No i metro - cud świata, niedościgniony ideał transportu. Trzy minuty i docieram do centrum. Niemożliwe staje się możliwe. No, muszę przyznać że niejednokrotnie uratowało mi to tyłek (w internacie bezwzględnie trzeba być o 22 bo jak nie...). Swoje zastosowanie znalazło też w dowożeniu mnie na dworzec centralny, ale po zbyt dlugim czasie niestety. Niejednokrotnie otarłam się o spóźnienie na pociąg, a wszystko przez 518, które jeździ sobie jak chce.  przyjeżdżalo pół godziny po czasie, albo wcale. Na szczęście istnieje metro :D
A jak się chodzi? Normalnie,tak jak wszędzie. Z początku wszystko wydawało się mieścić mega daleko od siebie, potem ogarnęłam się że po prostu za wolno chodzę. A kiedy zostaje 10 minut na obiad plus dojście w miejsce oddalone '12 minut z buta' trzeba biec, biec, biec.
Mikroproblem stanowią kijowo oznakowane przejscia podziemne, ale po czasie człowiek się zaczyna orientować.

Powroty do domu  co drugi weekend okazały się być czymś najbardziej wyczekiwanym w tym pędzie. Nie sądziłam że to powiem, chociaż z rodzicami byłam zawsze zżyta i mialam dobry kontakt. Nigdzie mie odpoczywalam tak jak w domu. Nawet soboty i niedziele spędzone w bursie przepełnione były napięciem i koniecznością "robienia czegoś", bo jak tak mogę siedzieć bezczynnie, skoro tyle muszę? Za to w domu można było się zrelaksować, pogadać z rodzicami i wyspać się do 10. I głównie tyle robiłam w domu, bo niemal za każdym razem wracałam chora. Przez stres kompletnie siadla mi odporność. Wiecznie się doleczałam byle jakoś być na nogach, ale moje przeziębienie trwalo na dobrą sprawę dobre pare miesięcy. Moje kontakty nieco na tym ucierpiały, ale nie mogłam przecież chodzić z gorączką po mieście. Co miało przetrwać to przetrwało, ale o tym następnym razem.

Tymczasem żegnam się, chyba dość mojego pierdzielenia jak na jeden raz (pisałam tę notkę 3 dni, blogowanie z telefonu to udręka). Do następnego, a następnym razem właśnie o kontaktach. I o mojej rzekomej zmianie.
Buzi

sobota, 8 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Odc 2 - szok

Standardowo

17 października 2016 oficjalnie zostałam słoikiem.
Do internatu zostałam "odstawiona" dzień wcześniej przez rodziców. Przywieźli mi rzeczy, coś tam zjedliśmy i papa, zostałam sama w całkowicie obcym mieście. Jak się z tym czułam? Normalnie. Nie bałam się zgubić, moja orientacja w terenie jest bardzo dobra - wystarczy, że raz pójdę w jakieś miejsce, a trafię tam już zawsze. No właśnie, pod warunkiem że raz w to miejsce pójdę. Albo chociaż sprawdzę na mapie.Tymczasem Kaja idzie w poniedziałek do szkoły i nie ma pojęcia czym do niej dojechać, bo po co dowiadywać się takich rzeczy, lepiej było dzień wcześniej jeszcze pograć na waltorni. Znałam tylko nazwę ulicy, przy której mieściło się moje liceum, ale oczywiście nic a nic mi to nie mówiło. Chciałam wybrać się tam pieszo, zawsze tak robię - łatwiej mi zapamiętać trasę do nowego miejsca i zwracać uwagę na szczegóły po drodze. Skończyło się na tym że kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i zaczęłam szukać jakiegokolwiek przystanku. Dobrze, że chociaż pomyślałam o tym, żeby wyjść z bursy ponad godzinę przed początkiem zajęć - inaczej niewątpliwie spóźniłabym się już pierwszego dnia.
Ostatecznie dojechałam do nowej szkoły na tyle wcześniej, żeby zdążyć znaleźć salę i "rozeznać w terenie". Nie ukrywam, że z początku wizja uczęszczania do 30-osobowej klasy nie była zbyt komfortowa - moja poprzednia klasa liczyła 11 osób, a z całego rocznika nie uzbierałoby się nas nawet 25 (uroki szkół artystycznych). Szybko jednak przywykłam do nowej sytuacji a także zauważyłam jej plusy i minusy. W nowej klasie łatwiej było się "schować", czułam się spokojniej jeśli czegoś nie rozumiałam bo zwyczajnie było mniejsze prawdopodobieństwo, że nauczyciel spyta akurat mnie (ma w końcu jeszcze 29 osób, dlaczego miałabym to być ja?). Jednak okazało się to jedynie quick fixem - nauczyciel mniej chętnie będzie się pochylał nad pojedynczym uczniem, który czegoś nie rozumie, jeśli takich uczniów ma pełną salę. Nie nadążasz? Nadrób w domu - proste.
Cóż, lecąc na dwie szkoły nie jest to wcale proste.
Szybko zorientowałam się też, że mam całą masę materiału do nadrobienia, nie tylko jeśli chodzi o rozszerzoną biologię i chemię (czego byłam oczywiście świadoma). Nagle okazało się że mam problemy z matmą. Po raz pierwszy w życiu musiałam przyznać, że nie rozumiem co się dzieje na lekcji. Próbowałam uważać jak tylko mogę i nadążać za nauczycielką, ale nie dawało rady, co ostatecznie doprowadziło mnie do zagrożenia na semestr. Szczerze mówiąc, byłam załamana. Od razu zaczęłam postrzegać siebie jako osobę głupią, która powinna wracać tam, skąd przyjechała i nie porywać się na coś, na do nie daje rady. Teraz wiem, że to wszystko jest nieprawdą, ale wtedy właśnie tak myślałam.

Jeśli zaś chodzi o kontakty z rówieśnikami, było naprawdę w porządku już od samego początku, a po jakimś czasie stało się wręcz super. Wszystko dlatego, że po prostu nie lgnę do ludzi, i jest mi wszystko jedno czy w nowym miejscu poznam kogoś czy nie, i czy to będzie jedna osoba czy sto. Na towarzystwo i tak nie miałam czasu, musiałam "nagadać się" w szkole, a jeśli nie - w bursie. A tam zawsze jest wesoło i jest z kim pogadać ;). A naprawdę super stało się, kiedy w tym tłumie ludzi z mojego liceum znalazłam kilka osóbek, z którymi nawiązałam kontakt, a myślę że nawet się zaprzyjaźniłam. I niczego więcej w tej sprawie nie potrzebowałam i nie potrzebuję.

A w kolejnej notce będzie co nieco o poruszaniu się po mieście, wiecznie spóźnionym 518 oraz o powrotach do domu.
Stay tuned!

środa, 5 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Czyli o początkach w stolicy. Odc 1 - skąd i po co?

Wspominałam, że uczę się w mieście, którego nie znoszę?
Postanowiłam troszkę poopowiadać o tym, co mną kierowało, żeby się przenieść do stolicy, jak udało mi się "zaklimatyzować", czy rzeczywiście Warszawa jest taka straszna, jak wiele razy słyszałam powiedzonko z tytułu (lub coś o podobnym wydźwięku) i ile w tym wszystkim jest prawdy.

Dzisiaj o tym, dlaczego w ogóle zdecydowałam się na taki krok. Zapraszam do czytania c:

Dlaczego Warszawa i dlaczego tak nagle? Lansik w Stolicy, o to chodzi?
Nie, nie o to.
Gdyby półtora roku temu ktoś do mnie podszedł i powiedział mi, że w drugiej liceum przeniosę się do Warszawy, udusiłabym się ze śmiechu. Ja? Tam? Nie ma opcji. Głównie dlatego, że nie znosiłam tego miasta i nigdy, przenigdy nie chciałam w nim mieszkać. Studia na UMFC? MOWY NIE MA, na następny "przystanek" po liceum wybrałam Poznań i tego scenariusza się trzymałam (w sumie trzymam się dalej, tylko nagle wpadła mi pośrednia stacja). Wybrałam sobie nawet nauczyciela, u którego chcę studiować. I właśnie o to w tym wszystkim chodzi. 
Profesor wiedział o moich problemach z nauczycielem w Lublinie (tu mieszkam z rodzicami) - znamy się z warsztatów od paru lat i próbował mi "naprawiać" to, na co nie zwracałam uwagi. Dogadywaliśmy się dobrze. Pewnego dnia, podczas warsztatów dowiedziałam się od niego, że uczy od niedawna w Warszawie i jeśli chcę, mogłabym się przenieść na te 2 ostatnie lata szkoły.

Pierwsza myśl? Taaa, jasne... Sam fakt bycia z nowym miejscu mnie nie przerażał - do Lublina przeprowadziłam się mając 11 lat, także jedną zmianę otoczenia miałam już za sobą. Nic nowego. Zresztą, większych problemów z adaptacją nie miałam. Bardziej zastanawiało mnie, co powiedzą na to moi rodzice (już wyobrażałam sobie jak mówią mi, że zmienianie szkoły na 2 ostatnie lata jest bez sensu) i nawet nie chciałam poruszać tematu. Ale w końcu zostałam namówiona i temat jednak poruszyłam. Ku mojemu zdziwieniu uznali to za szansę nie do zmarnowania. Postanowiłam spróbować i udało się - zdałam egzamin wstępny do szkoły muzycznej. Większy problem był ze znalezieniem liceum (wszystko działo się pod koniec września, w większości biol-chemów nie było już wolnych miejsc), ale i z tym daliśmy radę. I tak oto 17 października 2016 oficjalnie zostałam
słoikiem.

W następnej notce opiszę początek w nowych szkołach (od tej pory dwóch!) - jak wyglądały pierwsze próby pogodzenia wszystkiego ze sobą, ile razy zdążyłam się zgubić w pierwszym dniu, po jakim czasie zaczęłam z kimkolwiek rozmawiać i jak chwilowo straciłam resztki inteligencji we własnych oczach.
Do zobaczenia!

niedziela, 2 lipca 2017

Poznajmy się

Zakładam, że na początku znajomości dobrze byłoby powiedzieć kilka słów o sobie. Tak wypada. Trzeba się grzecznie ukłonić i przedstawić i coś ciekawego o sobie rzec. Problem z tym, że nigdy nie byłam w tym dobra, nie chciałam zgrywać "tajemniczej" jak niektóre dziewczyny maja w zwyczaju. Po prostu nie wiedziałam nigdy, od czego zacząć i co w ogóle zainteresuje mojego rozmówcę. Ale tym razem spróbuję.

Mam na imię Kaja. Po prostu Kaja - nie Kajetana, Karolina czy coś.
Mój wiek? Niebawem będę pełnoletnia, został mi miesiąc z kawałkiem i szczerze mówiąc, dziwnie się z tym czuję. Nie mam pojęcia, jakim cudem zleciało tyle lat, zdaje mi się, że pamiętam każdy szczegół z dotychczasowego życia. No dobra, licząc od wczesnej podstawówki. Ale to i tak sporo czasu, prawda? 
Jeśli chodzi o moją edukację, uczę się w LO, a poza tym chodzę do szkoły muzycznej. Gram na waltorni (już widzę reakcję czytelnika - WTF? dlaczego nie skrzypce, gitara, fortepian? Opowiem o tym innym razem, póki co wspomnę tylko, że był to czysty przypadek). Moja przygoda z muzyką zaczęła się, kiedy miałam 10 lat i myślę, że nie skończy się tak szybko. Skąd jestem tego taka pewna? Ano stąd, że dla muzyki przeniosłam się do miasta, którego nie znoszę i dla muzyki wstrzymuję się rok ze studiami. A wszystko po to, żeby dobrze zdać dyplom z instrumentu. Niestety, moje serce jest rozdarte pomiędzy orkiestrą i laboratorium. Dalej zastanawiam się, jak to połączyć (i czy to w ogóle możliwe). Zobaczymy. Jeśli nie orkiestra, zapewne będę grać w jakimś zespole albo ogólnie coś tworzyć, inaczej po prostu być nie może
A co poza laboratorium i muzyką? Cóż, jak wspominałam w poprzednim poście, mam milion pomysłów na minutę i interesuję się rzeczami kompletnie niezwiązanymi ze sobą. Poza sprawami naukowymi i muzyką, poświęcam czas książkom. Ostatnio zainteresowałam się też typowo "babskimi" rzeczami, takimi jak makijaż czy pielęgnacja. Co jeszcze? Uwielbiam odkrywać nowe miejsca, snuć się, gubić i szukać drogi. Często też dużo myślę i dopada mnie to najczęściej podczas rowerowych wypraw. Piękno przyrody działa na mnie kojąco i moim marzeniem jest uciec z wielkiego miasta, najlepiej gdzieś do lasu, z dala od kurzu i pośpiechu. 
Zauważyliście, że już się trochę przestało kleić? Cóż, nie bez powodu zatytułowałam bloga tak a nie inaczej. 

Ale myślę, że jak na początek to tyle. Zapoznaliście się z Kają, która gra na dziwnym instrumencie i nienawidzi miast, a reszty dowiecie się z czasem.

Miło, że jesteś. Wpadnij tu czasem, do zobaczenia niedługo c:


czwartek, 29 czerwca 2017

Witam

Postanowiłam po raz kolejny zacząć pisać.
W swojej blogowej karierze zahaczałam o różne tematy, próbowałam prowadzić kilka blogów (jeden po drugim, czy na raz) - o psach, o codziennym życiu (najpierw razem z koleżanką, potem sama), dzieliłam się fragmentami swojego marnego opowiadania, a nawet miałam w planach blog kulinarny mimo że nigdy nie potrafiłam gotować. I to wszystko przypadło między moimi jedenastymi a trzynastymi urodzinami. Dawno i nieprawda, chciałoby się rzec, jednak nie wszystkie ślady przeszłości da się wymazać. Jednym z takich śladów była (i jest) nieustanna chęć pisania do ludzi, i mimo tego, że moje poprzednie blogi nie wypaliły (chociaż 120 wyświetleń na miesiąc to chyba było sporo jak na dwunastolatkę?), postanowiłam po raz kolejny zacząć pisać.
O czym?
Nie mam pojęcia. Jeszcze.
Oprócz chęci pisania, moja późnopodstawówkowo-wczesnogimnazjalna ja zostawiła po sobie coś jeszcze. Mam tysiąc myśli na minutę i interesuję się przeróżnymi rzeczami, niezwiązanymi ze sobą. Pozwala mi to przewidywać, że ten blog będzie misz-maszem moich wszelkich zainteresowań. Może to kiedyś ukierunkuję, pójdę w jedną stronę. A może nie. A może rzucę pisanie w cholerę jak 5 lat temu i wrocę do pisania za 5 lat. Zobaczymy.

A tymczasem witam Cię serdecznie! Cieszę się, że to czytasz, rozgość się. Może zostaniesz na dłużej? Może ja też zostanę?