środa, 12 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Odc 3 - poruszanie się po mieście i powroty

Zdziwicie się jeśli napiszę, że kocham metro najbardziej na świecie?

Hej! Zerkam sobie w statystyki i naprawdę widać, że tu zaglądacie. Dzięki, miło mi ♡

Zatem dzisiaj omówię nieco kolejny aspekt mieszkania w Warszawie - poruszanie się po mieście, a także wspomnę o tym, co robiłam i jak się czułam, kiedy wracałam do domu.
Zapraszam!

Wbrew pierwszemu wrażeniu, komunikacja działa bez zarzutów. Moje liceum, które wydawało się odległe o całe lata świetlne, okazało się mieścić dwa przystanki tramwajem stąd. Zanim to załapałam, zdarzyło mi się zaliczyć kilka wpadek - pierwszego dnia, podczas powrotu na stare miasto, nie zauważyłam że "tak szybko przyjechałam" i wywiozło mnie gdzieś na Pragę (zapomniałam o tym wspomnieć w poprzednim poście). Potem nauczyłam się być bardziej "żywa" i skończyły się niespodzianki tego typu. Ogólnie bardzo przydaje się być żywym, polecam.



No i metro - cud świata, niedościgniony ideał transportu. Trzy minuty i docieram do centrum. Niemożliwe staje się możliwe. No, muszę przyznać że niejednokrotnie uratowało mi to tyłek (w internacie bezwzględnie trzeba być o 22 bo jak nie...). Swoje zastosowanie znalazło też w dowożeniu mnie na dworzec centralny, ale po zbyt dlugim czasie niestety. Niejednokrotnie otarłam się o spóźnienie na pociąg, a wszystko przez 518, które jeździ sobie jak chce.  przyjeżdżalo pół godziny po czasie, albo wcale. Na szczęście istnieje metro :D
A jak się chodzi? Normalnie,tak jak wszędzie. Z początku wszystko wydawało się mieścić mega daleko od siebie, potem ogarnęłam się że po prostu za wolno chodzę. A kiedy zostaje 10 minut na obiad plus dojście w miejsce oddalone '12 minut z buta' trzeba biec, biec, biec.
Mikroproblem stanowią kijowo oznakowane przejscia podziemne, ale po czasie człowiek się zaczyna orientować.

Powroty do domu  co drugi weekend okazały się być czymś najbardziej wyczekiwanym w tym pędzie. Nie sądziłam że to powiem, chociaż z rodzicami byłam zawsze zżyta i mialam dobry kontakt. Nigdzie mie odpoczywalam tak jak w domu. Nawet soboty i niedziele spędzone w bursie przepełnione były napięciem i koniecznością "robienia czegoś", bo jak tak mogę siedzieć bezczynnie, skoro tyle muszę? Za to w domu można było się zrelaksować, pogadać z rodzicami i wyspać się do 10. I głównie tyle robiłam w domu, bo niemal za każdym razem wracałam chora. Przez stres kompletnie siadla mi odporność. Wiecznie się doleczałam byle jakoś być na nogach, ale moje przeziębienie trwalo na dobrą sprawę dobre pare miesięcy. Moje kontakty nieco na tym ucierpiały, ale nie mogłam przecież chodzić z gorączką po mieście. Co miało przetrwać to przetrwało, ale o tym następnym razem.

Tymczasem żegnam się, chyba dość mojego pierdzielenia jak na jeden raz (pisałam tę notkę 3 dni, blogowanie z telefonu to udręka). Do następnego, a następnym razem właśnie o kontaktach. I o mojej rzekomej zmianie.
Buzi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz