środa, 5 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Czyli o początkach w stolicy. Odc 1 - skąd i po co?

Wspominałam, że uczę się w mieście, którego nie znoszę?
Postanowiłam troszkę poopowiadać o tym, co mną kierowało, żeby się przenieść do stolicy, jak udało mi się "zaklimatyzować", czy rzeczywiście Warszawa jest taka straszna, jak wiele razy słyszałam powiedzonko z tytułu (lub coś o podobnym wydźwięku) i ile w tym wszystkim jest prawdy.

Dzisiaj o tym, dlaczego w ogóle zdecydowałam się na taki krok. Zapraszam do czytania c:

Dlaczego Warszawa i dlaczego tak nagle? Lansik w Stolicy, o to chodzi?
Nie, nie o to.
Gdyby półtora roku temu ktoś do mnie podszedł i powiedział mi, że w drugiej liceum przeniosę się do Warszawy, udusiłabym się ze śmiechu. Ja? Tam? Nie ma opcji. Głównie dlatego, że nie znosiłam tego miasta i nigdy, przenigdy nie chciałam w nim mieszkać. Studia na UMFC? MOWY NIE MA, na następny "przystanek" po liceum wybrałam Poznań i tego scenariusza się trzymałam (w sumie trzymam się dalej, tylko nagle wpadła mi pośrednia stacja). Wybrałam sobie nawet nauczyciela, u którego chcę studiować. I właśnie o to w tym wszystkim chodzi. 
Profesor wiedział o moich problemach z nauczycielem w Lublinie (tu mieszkam z rodzicami) - znamy się z warsztatów od paru lat i próbował mi "naprawiać" to, na co nie zwracałam uwagi. Dogadywaliśmy się dobrze. Pewnego dnia, podczas warsztatów dowiedziałam się od niego, że uczy od niedawna w Warszawie i jeśli chcę, mogłabym się przenieść na te 2 ostatnie lata szkoły.

Pierwsza myśl? Taaa, jasne... Sam fakt bycia z nowym miejscu mnie nie przerażał - do Lublina przeprowadziłam się mając 11 lat, także jedną zmianę otoczenia miałam już za sobą. Nic nowego. Zresztą, większych problemów z adaptacją nie miałam. Bardziej zastanawiało mnie, co powiedzą na to moi rodzice (już wyobrażałam sobie jak mówią mi, że zmienianie szkoły na 2 ostatnie lata jest bez sensu) i nawet nie chciałam poruszać tematu. Ale w końcu zostałam namówiona i temat jednak poruszyłam. Ku mojemu zdziwieniu uznali to za szansę nie do zmarnowania. Postanowiłam spróbować i udało się - zdałam egzamin wstępny do szkoły muzycznej. Większy problem był ze znalezieniem liceum (wszystko działo się pod koniec września, w większości biol-chemów nie było już wolnych miejsc), ale i z tym daliśmy radę. I tak oto 17 października 2016 oficjalnie zostałam
słoikiem.

W następnej notce opiszę początek w nowych szkołach (od tej pory dwóch!) - jak wyglądały pierwsze próby pogodzenia wszystkiego ze sobą, ile razy zdążyłam się zgubić w pierwszym dniu, po jakim czasie zaczęłam z kimkolwiek rozmawiać i jak chwilowo straciłam resztki inteligencji we własnych oczach.
Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz