sobota, 8 lipca 2017

"Ale Cię ta Warszawa zmieniła..." Odc 2 - szok

Standardowo

17 października 2016 oficjalnie zostałam słoikiem.
Do internatu zostałam "odstawiona" dzień wcześniej przez rodziców. Przywieźli mi rzeczy, coś tam zjedliśmy i papa, zostałam sama w całkowicie obcym mieście. Jak się z tym czułam? Normalnie. Nie bałam się zgubić, moja orientacja w terenie jest bardzo dobra - wystarczy, że raz pójdę w jakieś miejsce, a trafię tam już zawsze. No właśnie, pod warunkiem że raz w to miejsce pójdę. Albo chociaż sprawdzę na mapie.Tymczasem Kaja idzie w poniedziałek do szkoły i nie ma pojęcia czym do niej dojechać, bo po co dowiadywać się takich rzeczy, lepiej było dzień wcześniej jeszcze pograć na waltorni. Znałam tylko nazwę ulicy, przy której mieściło się moje liceum, ale oczywiście nic a nic mi to nie mówiło. Chciałam wybrać się tam pieszo, zawsze tak robię - łatwiej mi zapamiętać trasę do nowego miejsca i zwracać uwagę na szczegóły po drodze. Skończyło się na tym że kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i zaczęłam szukać jakiegokolwiek przystanku. Dobrze, że chociaż pomyślałam o tym, żeby wyjść z bursy ponad godzinę przed początkiem zajęć - inaczej niewątpliwie spóźniłabym się już pierwszego dnia.
Ostatecznie dojechałam do nowej szkoły na tyle wcześniej, żeby zdążyć znaleźć salę i "rozeznać w terenie". Nie ukrywam, że z początku wizja uczęszczania do 30-osobowej klasy nie była zbyt komfortowa - moja poprzednia klasa liczyła 11 osób, a z całego rocznika nie uzbierałoby się nas nawet 25 (uroki szkół artystycznych). Szybko jednak przywykłam do nowej sytuacji a także zauważyłam jej plusy i minusy. W nowej klasie łatwiej było się "schować", czułam się spokojniej jeśli czegoś nie rozumiałam bo zwyczajnie było mniejsze prawdopodobieństwo, że nauczyciel spyta akurat mnie (ma w końcu jeszcze 29 osób, dlaczego miałabym to być ja?). Jednak okazało się to jedynie quick fixem - nauczyciel mniej chętnie będzie się pochylał nad pojedynczym uczniem, który czegoś nie rozumie, jeśli takich uczniów ma pełną salę. Nie nadążasz? Nadrób w domu - proste.
Cóż, lecąc na dwie szkoły nie jest to wcale proste.
Szybko zorientowałam się też, że mam całą masę materiału do nadrobienia, nie tylko jeśli chodzi o rozszerzoną biologię i chemię (czego byłam oczywiście świadoma). Nagle okazało się że mam problemy z matmą. Po raz pierwszy w życiu musiałam przyznać, że nie rozumiem co się dzieje na lekcji. Próbowałam uważać jak tylko mogę i nadążać za nauczycielką, ale nie dawało rady, co ostatecznie doprowadziło mnie do zagrożenia na semestr. Szczerze mówiąc, byłam załamana. Od razu zaczęłam postrzegać siebie jako osobę głupią, która powinna wracać tam, skąd przyjechała i nie porywać się na coś, na do nie daje rady. Teraz wiem, że to wszystko jest nieprawdą, ale wtedy właśnie tak myślałam.

Jeśli zaś chodzi o kontakty z rówieśnikami, było naprawdę w porządku już od samego początku, a po jakimś czasie stało się wręcz super. Wszystko dlatego, że po prostu nie lgnę do ludzi, i jest mi wszystko jedno czy w nowym miejscu poznam kogoś czy nie, i czy to będzie jedna osoba czy sto. Na towarzystwo i tak nie miałam czasu, musiałam "nagadać się" w szkole, a jeśli nie - w bursie. A tam zawsze jest wesoło i jest z kim pogadać ;). A naprawdę super stało się, kiedy w tym tłumie ludzi z mojego liceum znalazłam kilka osóbek, z którymi nawiązałam kontakt, a myślę że nawet się zaprzyjaźniłam. I niczego więcej w tej sprawie nie potrzebowałam i nie potrzebuję.

A w kolejnej notce będzie co nieco o poruszaniu się po mieście, wiecznie spóźnionym 518 oraz o powrotach do domu.
Stay tuned!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz